Po pięciu dniach spędzonych w Paryżu z Deb i Łukaszem możemy śmiało potwierdzić, że jest niesamowicie piękny! Chciałbym podzielić się nieco naszymi przygodami i odczuciami, a po historię i dokładniejsze opisy miejsc odsyłam do wikipedii czy przewodników. Dla przejrzystości nieco zaburzyłem chronologię zwiedzania.
Przylot
Lot z Krakowa do Beauvais trwał nieco ponad 2 godziny. Do Paryża jest stamtąd 80 km z hakiem, więc łapaliśmy stopa (hint: staliśmy z wydrukowaną kartką “vers le centre de Paris” -> w stronę centrum Paryża). Mieliśmy szczęście, bo niemal od razu zatrzymał się miły francuski biznesmen. Wbrew stereotypom dosyć zgrabnym angielskim opowiadał nam o swoim kraju i mieście, a wysadził nas pod samym Łukiem Triumfalnym. Odwdzięczyliśmy mu się pocztówką z Krakowa i wtachaliśmy swoje bagaże na taras widokowy na łuku, skąd rozpościerał się niesamowity widok na Paryż i biznesową dzielnicę La Défense. Cheap-o hint: niemal wszystkie paryskie muzea i kościoły są dla europejczyków poniżej 25 roku życia bezpłatne! To miłe, że Francuzi dzielą się z nami swoimi podatkami, prawda? 😉
Komunikacja
Wyobrażałem sobie, że główne atrakcje Paryża znajdują się mniej więcej blisko siebie, w rzeczywistości jednak aby wszystko zobaczyć trzeba się nieźle nachodzić. Same Aleje Elizejskie są niezwykle szerokie (10 pasów dla samochodów i obszerne deptaki), a po obu stronach znajdują się luksusowe hotele, sklepy, restauracje i salony samochodowe. Najlepszym i najszybszym sposobem komunikacji jest metro. W Paryżu dostępnych jest aż 14 linii metra i dodatkowo tramwaje, autobusy i koleje miejskie (RER). Choć da się kupić kartę na parę dni, bilety dniowe lub okazyjne weekendowe to najkorzystniej nam było kupić 2 karnety po 10 biletów każdy. Na jednym bilecie metrem dojedzie się wszędzie (pod ziemią można się dowolnie przesiadać). Co ciekawe niektóre składy metra jeżdżą same, bez maszynisty, a na niektórych stacjach są bramki uniemożliwiające dostanie się na tory. Czerwone światło dla pieszych na ulicy jest tylko informacją, że wypadałoby bardziej uważać przechodząc na drugą stronę ;).
Bad side of couchsurfing
Po wyjeździe do Bolonii zachwalałem zalety couchsurfingu. Tym razem jednak pomimo 3 (sic!) niezależnych, potwierdzonych zaproszeń, nasi niedoszli “gospodarze” zupełnie zignorowali nasze przybycie i nawet nie zapytali czy mieliśmy gdzie spać, a był z tym nie lada problem. Obdzwoniliśmy wszystkie zapisane awaryjne noclegi oraz większość tych wydrukowanych przez informację turystyczną – wszystko zajęte albo w horrendalnie wysokich cenach. Łukasz wpadł na pomysł zapytania przechodniów – był to strzał w dziesiątkę. Od razu zagadnął do Jonathana, niemieckiego erazmusowca co niedawno był w podobnej sytuacji. Po chwili wrócił wraz z przesympatycznym nauczycielem Dennym, który ofiarował nam nocleg na niemal całą wycieczkę, aż wreszcie znaleźliśmy pokój na przedostatnią noc. Thank you Denny and Jonathan very much!
Wina, wina dajcie!
Lżejsi o bagaże wyruszyliśmy na nocny spacer. Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu w sklepach nie sprzedają alkoholu po godzinie 21:00. Z pomocą przyszedł skośnooki sprzedawca, który spod lady wyciągnął czarne reklamówki (w przeciwieństwie do normalnych były bezpłatne) i polecił się pospiesznie oddalić. W zasadzie w sklepach jest bardzo mały wybór niemal samych zagranicznych piw, za to spory wachlarz doskonałych francuskich win. Im starsze i droższe tym lepsze. Smaczne wina zaczynają się od około 4 euro, np. z rejonu Bordeaux.
Nocne życie
Dotarliśmy w końcu do celu, pod majestatyczną Notre Dame (za dnia wygląda równie dostojnie, a jej przestronne wnętrze zachęca do chwili kontemplacji). Brzeg Sekwany w nocy roi się od dyskutujących grupek, kochanków, miłośników muzyki i tańca towarzyskiego oraz połykaczy ognia. Oprócz ludzi spotkaliśmy także sporą rodzinkę szczurów, nic więc dziwnego, że kiedyś panoszyła się tu Czarna Śmierć niesiona przez dżumę.
Do trzech razy sztuka
Pod Wieżę Eiffla podchodziliśmy 3 razy (w jednym dniu szczyt był niedostępny, drugi w nocy, trzeci za dnia) i za każdym razem robiła na nas niesamowite wrażenie. Ciężko uwierzyć, że ta mierząca 300 metrów, olbrzymia metalowa konstrukcja (w przybliżeniu 10 000 ton) zbudowana na Wystawę Światową miała zostać potem rozebrana. Na pierwsze i drugie piętro można się dostać schodami lub windą, na szczyt da się tylko wjechać. Zapierająca dech w piersiach panorama (widok m. in. na Pole Marsowe) wynagradza z nawiązką trud pokonania schodów. Po zmierzchu o pełnych godzinach cała konstrukcja hipnotyzująco mruga przez parę minut jak bożonarodzeniowa choinka.
Mona Lisa, smile!
Niemal cały deszczowy piątek przeznaczyliśmy na zwiedzanie Luwru, które w tym dniu jest otwarte do 21:45.Wystarczy tylko pokazać dowód nieukończenia 25 lat i droga do kilometrów komnat stoi otworem. Co tu dużo mówić: jest olbrzymie i 7 godzin wystarczyło jedynie do pobieżnego obejścia tego jednego z największych muzeów świata. Idąc muzeum ma się bardzo osobliwe uczucie: na każdym kroku mamy na wyciągnięcie ręki dzieła sztuki dziwnie znajome z podręczników do historii i filmów. Oprócz sławnych dzieł takich jak Mona Lisa (która swoją drogą jest dosyć mała), Wenus z Milo, Nike z Samotraki czy Koni z Marly ogromne wrażenie zrobiły na nas fortyfikacje średniowiecznego Luwru oraz komnaty Napoleona.
Odwiedziliśmy też liczne, “trochę” mniejsze muzea: d’Orsay w budynku starego dworca, l’Orangerie czy muzeum sztuki współczesnej Centre Pompidou. W tym ostatnim zamysłem było, żeby wszystkie rury wodociągowe, przewody i przejścia między piętrami wybebeszyć na zewnątrz i wygląda jakby było w remoncie.
La Défense
Jest to biznesowa dzielnica Paryża, z której wyrastają olbrzymie szklane wieżowce, a po środku stoi Wielki Łuk i spora galeria handlowa a dookoła porozrzucanych jest parę kolorowych wytworów ludzkiej fantazji. Niby nic takiego, a jednak przyciąga i hipnotyzuje do tego stopnia, że wstaliśmy o 7 rano i przejechaliśmy cały Paryż, żeby pospacerować trochę wśród tej szklanej dżungli…
Parki i rekreacja
… po czym zatęskniliśmy do przyrody. W samym centrum Paryża znajduje się wiele niezwykłych parków. W drodze na Panthéon przeszliśmy przez Jardin des Plantes z muzeum historii naturalnej, palmiarnią i zoo. Ludzie przychodzą tu biegać i odpoczywać wśród, jak na Francję przystało, idealnie utrzymanych ogrodów. Wyjaśniła się też zagadka szerokich deptaków z utwardzonym żwirem: Francuzi uwielbiają grać na nich w Pétanque (czyli bule: rzuca się małą kulkę a następnie trzeba jak najbliżej niej dorzucić metalową kulę w miarę możliwości wybijając bule przeciwników). Bardzo urokliwym miejscem jest też Ogród Luksemburski z mini-żaglówkami przemierzającymi sadzawkę (największą atrakcją dla dzieci jest bieganie z kijkami i odpychanie łódeczek od brzegu). Polecam również spacer wzdłuż kanału do parku de la Villette z olbrzymią kulą zrobioną z luster oraz po nieco mniej płaskim parku Buttes Chamont znajdującym się rzut antygrawitacyjnym beretem od cmentarza Père Lachaise (wśród pochowanych tam ważnych osobistości spoczywa także Fryderyk Chopin).
Ach te witraże!
Obowiązkowo w słoneczny dzień należy przeczekać swoje w sporej kolejce do Sainte-Chapelle. Jest to prześliczna kaplica na wyspie Île de la Cité obok Conciergerie, niemal naprzeciwko Notre Dame. Niemożliwością niemal jest opisać dokładnie słowami a nawet uwiecznić na zdjęciu tego co można tam zobaczyć. Tysiące małych, kolorowych szkiełek układających się w sceny z Pisma Świętego rozlewa morze kolorów na oczarowanych widzów z zastygłymi, rozdziawionymi ustami. Trochę mniej efektowne witraże widzieliśmy we wnętrzu wznoszącej się na wzgórzu Montmarte bazyliki Sacré-Cœur na północy Paryża.
Życie codzienne
Paryż jest domem dla ponad 2 milionów ludzi. Na ulicy z równym prawdopodobieństwem spotkać można Azjatów, Murzynów czy Arabów, a także trochę Francuzów. Wszyscy żyją i pracują spokojnie obok siebie. Widziałem czterech dziadków różnego koloru skóry pocinających hardo w domino na ławce. W miarę oddalania się od turystycznych ulic zaczynają pojawiać się spore bloki mieszkalne, pralnie publiczne, a czasem także trafi się pchli targ ze straganami pełnymi rupieci, tandetnych ubrań, ładowarek do wszystkich możliwych telefonów, ale też biżuterią, muzyką, książkami i plakatami. Niestety nierzadki jest widok bezdomnych śpiących pod chmurką.
Stolica Can-cana
U podnóża wzgórza Mountmarte znajduje się paryska dzielnica czerwonych latarni Pigalle. Jak grzyby po deszczu wyrosły tu sklepy z erotycznym asortymentem, lokale oferujące masaż i inne wątpliwe przybytki. Na uwagę zasługuje jedynie sławny Moulin Rouge gdzie co noc odbywają się występy starannie wyselekcjonowanych tancerek z całego świata. Za kolację w tym słynnym lokalu trzeba zapłacić 165 euro, a przy wejściu jest selekcja.
I Hate Mondays
W poniedziałki większość paryskich muzeów jest zamknięta (wyjątkiem jest Luwr zamknięty we wtorek). Jakimś dziwnym trafem pan z informacji o tym nie wiedział i zapewnił, że pałac w Wersalu jest otwarty. Po zakupieniu biletów udaliśmy się tam RERem (trzeba wyjechać z Paryża) i na miejscu w informacji przekazano nam mapkę po polsku oraz smutną informację, że w tym dniu muzeum jest zamknięte i zwiedzać możemy jedynie kompleks parkowy. Ogrody w Wersalu są niezwykle rozległe, labirynty drzew precyzyjnie przystrzyżone specjalnymi maszynami, a co jakiś czas natknąć się można na rzeźby i fontanny. Spacer tam nie należy do najprzyjemniejszych i potrafi zmęczyć: idzie się kilometrami wzdłuż wszędzie takich samych, gigantycznych “żywopłotów”.
Jedzenie
Na śniadanie tradycyjnie jadaliśmy croissanty (rogaliki), a także bagietkę z serem pleśnowym Camembert lub dżemem oraz piliśmy kawę. Obiad spożywa się między godziną 12 a 14. Składa się zwykle z przystawki (znów bagietka), dania głównego, serów i deseru. W restauracjach podaje się wino lub po prostu schłodzoną wodę z kranu. Niestety brasserie (kawiarnio-restauracja) do której zaszliśmy w ostatni dzień (w ten nieszczęsny poniedziałek) miała dosyć ograniczone zasoby artykułów spożywczych, więc zamówiliśmy sławetne croque-monsieur. Jest to po prostu tost-kanapka z szynką i serem. Smacznym i pożywnym jedzeniem “w biegu” okazał się dostępny niemal w każdej budce z jedzeniem crêpes, czyli naleśnik z dżemem, serem, nutellą lub innymi pysznościami. Niestety nie dane nam było spróbować ślimaków, żabich udek czy kogutów w winie, może następnym razem się uda.
Tylko noc, noc, noc …
Jako, że odlot mieliśmy rano wpadliśmy na genialny pomysł nocowania na lotnisku. Nie przewidzieliśmy jednak, że zamykają je na noc po 23. Pozostało nam poubierać się w “cebulkę”, wypić ostatni łyk wina i z dwoma śpiworami ruszyliśmy okupować stoły restauracji przed lotniskiem. Ktoś obok nas spał w budce telefonicznej, para Polaków pojechała ostatnim busem do pobliskiego miasteczka, by pocałować klamki tamtejszych hoteli i wrócić na nogach i ostatecznie kampić się w ogródku dalej z innymi “pomysłowymi” Polonais. W nocy było jakieś 8°C i trochę ciągnęło zimnem od stołów, więc co jakiś czas trzeba było zmieniać pozycję.
Jak dla mnie była to świetna, niezapomniana przygoda!
Comments are closed.