07.19
In Traveling | Tags: Bośnia i Hercegowina, Brno, Burek, Chorwacja, Dinara, Góry Dynarskie, Lublana, Plitwickie Jeziora, Rijeka
W długi czerwcowy weekend wraz z Klaudią, Karoliną i Bartkiem uzbrojeni w namioty i kuchenki turystyczne wyruszyliśmy w podróż samochodową do Chorwacji. W niecałe 6 dni pokonaliśmy łącznie 2632km jadąc przez Polskę, Czechy, Austrię, Słowenię, Chorwację oraz Bośnię i Hercegowinę.
Kosztorys udało się zamknąć w kwocie około 400 zł “na łebka” (paliwo przy średnim spalaniu LPG 8,63 l/100 km, winiety, parkingi i zielona karta wyszły ok. 215 zł, wejściówki i kamping 100 zł, reszta to jedzenie i pamiątki).
Z przygodami (nocą w Czechach na autostradzie niespodziewanie odbił się od nas jeleń odrywając chlapak, gaz coś nie chciał odbijać przy tankowaniu, nocleg spędziliśmy przy winnicy w Czechach) dotarliśmy w rejon Plitwickich Jezior. Było już zaawansowane popołudnie, więc postanowiliśmy rozbić obóz na dzikich łąkach poza granicami parku i wrócić do niego rano.
W cenie biletu (~80 zł normalny, parking płatny dodatkowo!) jest podwózka dieslową kolejką na krańce parku, podróż promem po największym, dolnym jeziorze i oczywiście wstęp do, moim zdaniem, najpiękniejszego zakątka Chorwacji. I tak daliśmy się zawieść pod najwyższe jezioro i rozpoczęliśmy wędrówkę poprzez kolejne piętra jezior w dół kaskad malowniczych i niekiedy głośnych wodospadów. Drewniane ścieżki tuż nad krystaliczną wodą są pozbawione barierek, co jeszcze bardziej zbliża do bogatej fauny i flory.
Spędziliśmy tam ponad pół dnia wśród rechotu żab, oganiając się od kolorowych ważek, a po rejsie także wspinając się w górę, by zobaczyć najwyższy wodospad Veliki Slap oraz eksplorując jaskinie.
Popołudniu dzięki zielonej karcie (18 zł) objechaliśmy kawał Bośni i Hercegowiny. Zwiedzaliśmy tam zauważone z drogi nowoczesne “Stonehenge” w miejscowości Bihać, zajadaliśmy się burkami (taki gruby placek, swoiste skrzyżowanie ciasta francuskiego z naleśnikowym z mielonką, jabłkami czy serem) oraz podziwialiśmy z samochodu piękne widoki dzikich, górskich terenów.
Po wbiciu pieczątki na granicy wróciliśmy na Chorwację i biwakowaliśmy w Guge, niedaleko początku szlaku wiodącego na najwyższy szczyt – Dinarę 1831 m n.p.m.
I tak wyruszyliśmy skoro świt w podróż, która według tego co sprawdzaliśmy w Internecie, powinna zająć 14 godzin. Faktycznie mniej więcej tyle nam to zeszło, ale tylko dlatego, że już wysoko w górach przygarnął nas do mercbusa pewien Chorwat i zawiózł kilkanaście kilometrów bardzo wyboistej drogi szutrowej do schroniska Brezovac, skąd wspólnie wyruszyliśmy zdobywać szczyt.
Thank you Miro for help!
Nasz towarzysz schodził z góry inną trasą, nam pozostał powrót do naszego auta. Wracając postanowiliśmy nieco ściąć trasę biegnącą wyraźnie naokoło. Pomysł ten stawał się w naszych oczach coraz mniej rozważny, gdy zaczęliśmy znajdować w trawie odłamki pocisków i moździerzy (ponoć tereny potencjalnie zaminowane są odpowiednio oznaczone, ale i tak staraliśmy się uważać na każdy krok), aż w końcu dotarliśmy do porzuconych wraków czołgów pamiętających działania zbrojne sprzed zaledwie kilkunastu lat.
Z nieukrywaną ulgą wróciliśmy do drogi i w pocie czoła, przy nieostającym słońcu i upale, wróciliśmy do samochodu. Naszym marzeniem było zażycie solidnego prysznica, ruszyliśmy więc na jego poszukiwania nad brzeg Morza Śródziemnego. Dzięki pomocy wgranych na komórkę przed wyjazdem Open Street Maps udało nam się znaleźć w nocy kamping. Choć poza sezonem i ani żywej duszy w ośrodku, obiekt był otwarty, ciepła woda w łazience i całkiem niezłe warunki. Do właściciela, po wielu próbach dodzwoniliśmy się dopiero rano i umówiliśmy się na wsunięcie kwoty za nocleg pod drzwi biura. Zjedliśmy śniadanie składające się z kaszki kuskus, dżemiora oraz… wiśni z drzewka rosnącego przy namiotach.
Po wysiłku w górach zapragnęliśmy odpocząć nad morzem. Na chybił trafił wybraliśmy małą, malowniczą miejscowość Świętych Filipa i Jakuba. Po spacerze miasteczkiem zamówiliśmy sobie kawę pod parasolami przy wybrzeżu, na tarasie z widokiem na zatokę.
Następnie udaliśmy się śladem wielu Polaków na plażę, celem byczenia się na rozżarzonym piasku i kąpieli w niesamowicie przejrzystej i już całkiem ciepłej wodzie. Jadąc potem brzegiem zrobiliśmy sobie również dłuższą przerwę na kamienistej zatoce, gdzie ćwiczyliśmy rzucanie kaczek na wodzie.
Na pożegnanie z Chorwacją zawinęliśmy wieczorem do przedziwnego pod względem architektury miasta Rijeka, gdzie na każdym kroku mieszały się style starszych budowli i nowoczesnych konstrukcji.
Wracając do Polski błyskawicznie zwiedziliśmy w nocy centrum Lublany, a nazajutrz, już na zakończenie naszej wycieczki, odwiedziliśmy czeskie Brno.
Zdecydowanie warto było wybrać się poza sezonem na Chorwację: było przyjemnie gorąco i jeszcze nie tak tłoczno. Poza rekreacyjnymi wybrzeżami kraj ten obfituje w piękne parki krajobrazowe oraz konkretne góry.
3 Responses.
U Slavka zajadaliśmy WIŚNIE, a pod winnicą spaliśmy jeszcze w CZECHACH! 😉
Poza tymi kardynalnymi błędami 😉 – to świetna relacja, treściwa i przywołująca tak dobre, błogie, chorwackie wspomnienia… Ach, można się rozmarzyć…
No i super zdjęcia! 🙂 Ja swoje ogarnę nareszcie i prześlę przed końcem lipca… (taki jest plan)
O widzisz, dzięki za zwrócenie uwagi (poprawione) i za wspólną podróż, było super! 🙂
Chorwacja jest piękna. Byliśmy wiele razy i nigdy się nie znudzi. Gratuluje podróży.